Wobec stagnacji importu win tokajskich w drugiej połowie lat dwudziestych XX wieku, Izba Handlowa Polsko-Węgierska, wspólnie z państwowymi instytucjami węgierskimi postanowiły odnowić zainteresowanie Polaków tokajami. W tym celu Janusz Kaller spędził kilka miesięcy 1929 roku na Węgrzech studiując wszechstronnie zagadnienia produkcji win tokajskich, które następnie przedstawił w broszurze „O produkcji i rodzajach win tokajskich”. Czy podjęte działania odniosły skutek trudno w tej chwili powiedzieć. Można tylko zauważyć, że w 1930 roku swoje prężne, jak się wkrótce miało okazać, przedstawicielstwo w Tarnowie otworzył Norbert Lippóczy, winiarz z Tállya, który gościnnie podejmował Kallera w swojej winiarni i udzielał mu wszelkich informacji. Kilka lat później, w grudniu 1937 roku, z pompą otwierano też nowy centralny skład win węgierskich przy ul. Podwale 6 w Krakowie.
W tym miejscu chciałbym przytoczyć relację z wizyty w tokajskiej piwnicy A.D. 1929. Autor najprawdopodobniej jest gościem Norberta Lippóczy, seniora.
„Zaproszeni przez gościnnego gospodarza, trzymając w jednym ręku płonącą świecę, w drugim szklaneczkę, idziemy zwiedzać piwnicę. Środkiem dwurzędu beczek, niby przed frontem oddziałów wojska posuwamy się długiemi, coraz to łamiącymi się korytarzami, schodzimy po kilku schodach wgłąb, znów podłoga jest równa, następnie czujemy, że poziom podnosi się cokolwiek.
Nad głową mijamy jaśniejsze miejsca – to otwory wietrzące.
Uprzejmy gospodarz pokazuje nam poszczególne odnogi. Tu stoją wina samorodne, w tym „rękawie” są młode wina z ostatniego winobrania, tam jeszcze inne – i tak mijamy cały szereg korytarzy i zaułków.
Wreszcie gospodarz robi uroczystą minę. Wchodzimy do odnogi, w której są najstarsze wina piwnicy. Omszałe, w ciężkich niezgrabnych bermycach z kurzu, śmiesznie czasem na bakier przekrzywionych, stoją w szeregach wiarusy. Pośrodku, blisko ściany stoi na wzniesieniu mała butelka – jest widać otoczona wielką czcią.
– Jedyn tyszunc oszemsto dżeszunty – objaśnia z dumą nasz przewodnik, – a tote flaszki majom wino z tyszunc oszemsto szterydżesto oszem, – jak ja był w Turynu u Koszut Lajosz, to ja mu dał z totym samo wino dżeszyncz flaszki… to jest dla mnie najdroższe wino od całe piwnicy – objaśnia nas swą „polszczyzną” sędziwy gospodarz.
Minuta cichego podziwu i oglądamy piwnicę w dalszym ciągu. Karnie jedne przy drugich stoją wedla starszeństwa wina z roku 1857, 63, 65, 74, 78, 80, 84, 88… Win tych nie sprzedaje się zupełnie, najwyżej mili goście dostają je w prezencie i to z tych młodszych.
Ale kończymy oglądać i zaczynamy próbować… Gościnny przewodnik otwiera przede mną całe bogactwo przeróżnych smaków.
Piję więc słodkie, wytrawne, półsłodkie, fermentujące, młode, stare, słowem wszystkie rodzaje i smaki. Zanim zdążę wziąć wino do ust, uprzejmy właściciel piwnicy z góry zapowiada jaki będę czuł smak z dokładnością naprawę zadziwiającą. Próbujemy wina z co drugiej, trzeciej beczki – i chwałą Bogu, w przeciwnym bowiem razie zaczynająca ciążyć głowa, stałaby się tak ciężką, że nie możnaby jej wynieść o własnych siłach – a przed nami jeszcze długi szereg beczek.
Po drodze oglądamy większą salę z beczkami po 700 litrów i wchodzimy do olbrzymiej hali, w której stoją jak słonie, potworne beczki od trzech do siedmiu tysięcy litrów zawartości. Służą one do przechowywania starego wina. Mianowicie w normalnych beczkach goncowskich stosunek powierzchni beczki, przez którą wino odparowuje alkohol – do zawartości jest zbyt wielki i aby go zmniejszyć stosuje się właśnie takie ogromne beczki, gdzie wyżej wymieniony stosunek jest minimalny. Drugim przeznaczeniem tych beczek jest robienie mieszanin win z JEDNEGO jednak roku. Robi się to wtedy, gdy wina z jednego zbioru mają różne walory i przy tem jeśli zapas wina jest duży. Wtedy przez umieszczenie wina w dużej beczce daje mu się mniej powietrza o oddychania, przez co fermentacja odbywa się powolniej, ale wino zyskuje znakomicie na aromacie. Istnieje w Hegyalji zwyczaj ozdabiania dna tych wielkich beczek rzeźbami, wyobrażającymi zwykle winogrona z korona Św. Stefana. Często bywają te beczki chrzczone imionami właściciela i jego żony.
Ale wychodzimy z Sali wielkich beczek i idziemy jeszcze próbować wina „asszu”. W „rękawie”, gdzie wino to stoi, uderza subtelny zapach. Choć rozsądek nakazuje umiarkowanie, „ciekawość” skłania do próbowania wszystkich beczek. Wreszcie i te wina zostają wypróbowane i wychodzimy do głównego korytarza, widnego prawie od światła padającego z góry przez wejściowe drzwi.
Zostawiam świecę i, troskliwie trzymając podarowane mi butelki starego tokaju, wspinam się z niejaką trudnością po kilkunastu stopniach na powierzchnię ziemi.
Blask słońca razi odzwyczajone od światła oczy i fala czterdziestokilkustopniowego gorąca tamuje po prostu oddech.
Żywiciel Hegyalji, dobroczynne słońce, daje znać o sobie… Janusz Kaller, (Tállya, we wrześniu 1929 roku)
Dodaj komentarz