Rok temu starałem się zaliczać możliwie wiele atrakcji festiwalu Bor, mámor,… Bénye, z ciekawości oraz żeby zająć czymś dzieci. Tym razem spędzałem czas na luzie. Byłem sam i miałem za sobą dwa dni spędzone bardzo intensywnie w Tarcal. W piątek po południu nie chciałem już niczego więcej poznawać, zauważać, odnotowywać, lecz tylko beztrosko odpocząć. Udało się na tyle, że wyjazd do kraju musiałem przełożyć z sobotniego wieczoru na niedzielę.
Mój czas wypełniły pogawędki, popijanie degustacje i spacery. Spotkałem wielu miłośników tokajów, w tym rodaków oraz osoby pracujące w branży winiarskiej. Festiwal wspominam jako fajną, dwudniową, plenerową imprezkę.
Fot. Bor, mámor,… Bénye
Zaczęło się od piątkowej, wieczornej degustacji, na której spotkałem poznanych rok wcześniej Kielczan. Wina wytrawne z 2011 stworzyły ładną, równą serię, z której nasza kompania wyróżniła Furmint Kakasok z Ábrahám Pince. Wśród win słodkich równych sobie, w naszej opinii, nie miało wino z późnego zbioru Phaidon z winiarni Bardon (rocznik 2008). Czas płynął szybko. Na scenie Bohemian Betyars grali swojego ostrego folk-rocka, który świetnie nam pasował. Jakoś nagle zaczęło robić się pustawo, ktoś zaczął składać ławeczki. Zbliżała się północ.
Sobotę zacząłem tak, jak rok temu, od wizyty u Józsefa Kerékgyártó. Tym razem byłem jedynym, być może nawet pierwszym gościem, więc miły gospodarz i obecni u niego muzykanci poświęcili mi sporo uwagi. Panowie grajkowie zadedykowali mi polkę i wiązankę pieśni rosyjskich grane na akordeonie i tárogató, węgierskim instrumencie przypominającym klarnet. Wypiłem z dużą przyjemnością kieliszek „Aszú Fordítás 2009”. Nuty orzechowe i śliwkowe typowe dla rustykalnych win utlenionych były w nim raczej lekko zaznaczone i nie naruszały równowagi wina.
Fot. Bor, mámor,… Bénye
Mój kolejny rytuał festiwalowy to wygniatanie trawnika w winiarni Karádi-Berger. Spędziłem na nim znowu parę kwadransów pijąc wytrawne wina gospodarzy. Roczniki 2007, 2008 piękną dojrzałością kontrastowały z najmłodszym rocznikiem. U Sylwii i Zsolta spotkałem Andrása Kalydy, który jest ekspertem od wpływu beczek na wino w firmie Kádár Hungary Kft. Prowadzi badania, udziela winiarzom porad w sprawie doboru i użycia beczek. Opowiedział mi mnóstwo ciekawych rzeczy a potem poprowadził dyskusję na ten temat w stylu godnym hellenistycznej szkoły filozoficznej.
Ponieważ dyskusja odbywała się po węgiersku, poszedłem na spacer. Wpadłem do winiarni Ábrahám, gdzie okazało się, że nie tylko Bardon nadaje w Erdőbénye winom filozoficzne nazwy. Spróbowałem Furmintu Doxa i przypomniałem sobie o Béli Hamvasie oraz pobliskiej winnicy Omlás z kaplicą Niewiasty obleczonej w słońce. Spacer zajął mi niecałe pół godziny. Kapliczka jest dobrym punktem widokowym na całą dolinę. Ładnie wygląda otoczone wzgórzami Erdőbénye i otwierające się przestrzenie w kierunku południowym, ku Bodrogowi i Nizinie Węgierskiej. Poczekałem przez chwilę na koniec świata i ruszyłem, przez winnice, do winiarni Beres. Spotkałem tam grupę miłośników tokajów z Krosna. Jej lidera dobrze już znałem z sieci, więc wesoło spędziliśmy następne godziny.
Wieczór zbliżał się szybko, a perspektywa wyjazdu do kraju traciła realność. Znajomy winiarz zaproponował mi miłosiernie miejsce na rozbicie namiotu w tyle jego ogrodu, z czego skwapliwie skorzystałem.
W niedzielę pospacerowałem jeszcze trochę po wiosce. Na do widzenia kupiłem od dr Krisztiána Ungváry butelkę jego pinot noir a wieczorem, dla odmiany, … pojeździłem w Krynicy na łyżwach.
- Dokładniejsza prezentacja festiwalu jest zawarta w mojej relacji sprzed roku.
- Sporo fotografii z festiwalu jest już na jego stronie FB.
Lśnienie w Bénye
Jak zwykle niezwykle ciekawa opowieść o super festiwalu.
Pozdrawia “lider grupy” , ktorą zabiera (rzeczony lider) do Sarospatak już w piątek.
Dziękuję za komentarz. Życzę Wam pięknych chwil nad Bodrogiem. Pozdrawiam wszystkich.